Jest takie miasto, którego symbole rozpoznawane są przez ludzi na całym świecie. Według większości rankingów niezmiennie dzierży palmę pierwszeństwa najbardziej rozpoznawalnych i najchętniej odwiedzanych miejsc na kuli ziemskiej. Rosnąca popularność światowego kina sprawiła, że od połowy XX wieku zyskało miano kultowego, a z upływem lat ten status tylko się wzmacniał. Nowy Jork. Stolica świata. Jedyne miasto wywołujące efekt WOW, synonim luksusu, przepychu i światowego show biznesu. Z setkami atrakcji turystycznych, miejsc globalnie znanych i wydarzeń mających wpływ na przebieg dziejów. Nie sposób ich wszystkich wymienić. Miasto zamieszkane przez najsłynniejsze gwiazdy kina, muzyki, artystów i multimilionerów. Kto nie kojarzy scen z kokieteryjnie poddmuchiwaną przez wiatr sukienką Marylin Monroe stojącej nad kratką wentylacyjną, King Kongiem wspinającym się na szczyt Empire State Building lub z Don Corleone postrzelonego w mafijnych porachunkach w klimatycznej dzielnicy Little Italy? Z wyciągniętą ręką Statuy Wolności porwanej przez olbrzymią falę tsunami, charakterystycznego budynku na rogu ulic zamieszkanego przez serialowych Przyjaciół, czy wreszcie Maxa Payne’a biegającego po opuszczonych stacjach metra? Trudno wyliczyć wszystkie nawet te najbardziej znane nawiązania do popkultury, od natłoku których może zakręcić się w głowie w czasie choćby krótkiego spaceru po centrum. Co ciekawe, mieszkańcy przyzwyczajeni są do zamkniętych ulic spowodowanych kręceniem kolejnego filmu/teledysku, co ma miejsce praktycznie każdego dnia. Nie można dziwić się też ludziom chcącym zamieszkać na Manhattanie, którzy by tego dokonać skłonni są iść na daleko idące kompromisy. Płacą bajońskie sumy za wynajem miniaturowych kawalerek, byle tylko móc spoglądać rano na Piątą Aleję, lub po prostu mieć możliwość porannego joggingu z psem (lub dwoma, co jest ostatnio bardzo modne) po Central Parku. Mogą poczuć się prawdziwymi nowojorczykami, co uznawane jest za namacalną miarę sukcesu, spełnienie amerykańskiego snu.
Nałożony na Polaków upierdliwy obowiązek ubiegania się o wizy nakłada na Nowy Jork (jak i na całe USA) dodatkową kopułę niedostępności i paradoksalnie sprawia, że miejsce to wydaje się być czymś bardziej odległym i pożądanym, czymś co znamy tylko z relacji i co możemy podziwiać tylko na zdjęciach i szklanych ekranach. Osiągnięto w ten sposób (nie) zamierzony efekt dodatkowego spotęgowania kultu kultury amerykańskiej i bezrefleksyjnego akceptowania wszystkich płynących z nią wad i zalet.
Moje oczekiwania związane z hipnotyczną otoczką tego miasta sprawiły, że podświadomie spodziewałem się Ósmego Cudu Świata. Miałem pełną świadomość tego, że poprzeczka została zawieszona absurdalnie wysoko, dlatego wraz ze zbliżającym się terminem wyjazdu moja ekscytacja rosła. Nie na co dzień ma się okazję być w Nowym Jorku!

Hamburgery i pizza, czyli jak przełamać stereotypy o amerykańskiej diecie

Pod względem mnogości wyboru rodzaju kuchni Nowy Jork to prawdziwy fenomen. Napływ różnorodnych kultur spowodował, że przebierać można w tysiącach restauracji prezentujących całe kulinarne spektrum smaków świata. Tygiel tradycji i przepisów przekazywanych przez emigrantów z pokolenia na pokolenie interpretowany na każdy możliwy sposób powoduje, że każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie, również przy ograniczonym budżecie. Oczywiście trudno dostać przysłowiowe ośmiorniczki w cenie kilku dolarów, jedzenie jest jednak relatywnie tanie. Nie wpływa to pozytywnie na fizyczną kondycję Amerykanów, gdyż mimo lansowanej przez media mody na zdrowe odżywianie szalenie trudno przełamywane nawyki jedzeniowe, które w wielu przypadkach sprowadzają się do najprostszych instynktów polegających na wchłonięciu jak największych i możliwe najszybszych do przygotowania produktów.
Bardzo popularne są otwarte 24 godziny na dobę punkty sprzedające pizzę na kawałki, usytuowane najczęściej w ruchliwych miejscach, np. przy stacjach metra. Ich wystrój jest wręcz ascetyczny. Sala, w której spożywa się posiłek jest całkowicie nieumeblowana nie licząc kilku barowych stolików, przy których brakuje krzeseł. By ułatwić utrzymanie czystości zarówno ściany, jak i podłoga wyłożone są kafelkami. Wszystko to ma wpłynąć na zminimalizowanie czasu spędzonego przez klienta, który konsumując pizzę na stojąco nie spędza w nim więcej, niż pięć minut. Warto dodać, że za jeden sporej wielkości kawałek świeżej i, trzeba to uczciwie przyznać, całkiem smacznej margherity zapłacimy symbolicznego dolara. Nie ma się więc co dziwić, że oblegane są o każdej porze dnia i nocy. Stosunek ceny do jakości jedzenia, a także szybkość wydania posiłku powoduje, że pizza na śniadanie jest stałym elementem codziennej diety wielu osób. Sam tak robiłem przez kilka dni, choć miałem z tym pewien problem, gdyż zazwyczaj będąc w podróży staram się unikać globalnych sieciówek typu McDonalds i innych fast foodów. Hołduję zasadzie odżywiania się jak miejscowi wychodząc z prostego założenia, że lokalsi sami wiedzą, co jest u nich najlepsze, co w tym przypadku niekoniecznie było najlepszym wyborem.

brospizza

Na szczęście nie samymi fast foodami Ameryka żyje. Któregoś dnia zupełnie przypadkowo trafiliśmy do klimatycznej knajpki przypominającej wnętrzem przydrożne bary ze starych amerykańskich filmów. Ściany lokalu pokryte były licznymi wpisami zadowolonych konsumentów i plakatami kultowych kapel rock’n’rollowych. Z głośników ostre szarpnięcia zawodzącej gitary Jimiego Hendrixa w takt której energicznie podrygiwała kilkudziesięcioletnia kelnerka. Sprawiała wrażenie osoby wykonującej ten zawód od zawsze, a mimo to widać było niesłabnący entuzjazm do swojej pracy. Bez większego problemu godziła roznoszenie talerzy z zagadywaniem gości i doradzaniem w wyborze dania. Pierwszorzędne krwiste steki dopełniły niepowtarzalnego klimatu i pozwoliły na chwilę przenieść się w czasie do zbuntowanej Ameryki lat 60.
53e70847ba930b2761d7838651e91e81
 
Zakupy w amerykańskim stylu
Przy pierwszej wizycie w lokalnym supermarkecie przeżyłem szok. Żeby nie uogólniać dodam, że sklep usytuowany był na Harlemie, murzyńskiej dzielnicy położonej na granicy Manhattanu i Bronxu, co z pewnością miało wpływ na dostępny asortyment. A ten składał się praktycznie wyłącznie z kartoników z gotowymi do zjedzenia posiłkami. Żadnych półproduktów, wszystko poddane mniejszej lub większej obróbce termicznej. Przykładowo, możemy sobie kupić … purée z ziemniaków. W zapaćkanym chemią, pięciokilogramowym pudle, które można otworzyć po roku i bez obaw o jakiekolwiek ślady pleśni nałożyć kolejną, gotową do odgrzania w kuchence mikrofalowej porcję. Rozumiem wszystkie argumenty o braku czasu lub umiejętności, żeby samemu przygotowywać posiłki, ale tego typu produkty to coś, czego nie mogę pojąć. Jak bardzo upośledzonym kulinarnie trzeba być, żeby bez zawahania wrzucać do koszyka artykuły zawierające w swoim składzie całą tablicę Mendelejewa, czego efektem jest kilkuletni termin przydatności do spożycia, a przede wszystkim fakt, że przykładowy donat wygląda po roku identycznie jak zaraz po upieczeniu? Jedyne „świeże” warzywa jakie znalazłem to znajdujące się na tyłach sklepu malutkie stoisko z podgniłymi pomidorami z dopiskiem „eco”. Kolejne dziwactwo to wielkość opakowań. Większość napojów dostępnych jest tylko w wielkich opakowaniach rodzinnych lub pakowanych jest po kilka sztuk. Chcąc kupić puszkę coca-coli dostaniemy ją jedynie w automacie.
iceteamini
Oczywiście, można odżywiać się również po „europejsku”, jednak kosztuje to kilka razy więcej i wymaga wizyt w hipsterskich z amerykańskiego punktu widzenia sklepach spożywczych zlokalizowanych w bogatszych częściach miasta. Nazwałem je hipsterskimi, gdyż posiłek, którego przygotowanie składa się z czegoś więcej, niż odgrzania go w mikrofalówce wykracza poza umiejętności większości mieszkańców USA.

Dość irytującą manierą stosowaną przez wszystkie punkty handlowo-usługowe jest podawanie cen bez podatku. Jest to o tyle niezrozumiałe, że robią to wszystkie nawet najmniejsze sklepiki, a jego wysokość jest zmienna i zależy od rodzaju towaru, stanu oraz miasta w którym się znajdujemy. Nigdy nie jesteśmy w stanie przygotować odliczonej kwoty, ani określić, czy starczy nam drobnych, czy też trzeba będzie rozmienić grubszy banknot. Znalazłem się pewnego razu w niezręcznej sytuacji, gdy zabrakło mi końcówki kwoty, postanowiłem więc zapłacić kartą. Wyciągnąłem ją z portfela dodając przy okazji, że chciałbym zapłacić zbliżeniowo. Nieświadomie wywołałem tym niemałą konsternacją ekspedientki. Okazuje się, że Stany Zjednoczone – domniemany lider technologicznego zaawansowania na świecie, jest w tym temacie zupełnie zacofany. W ruch poszedł tradycyjny terminal, który zaskoczył dopiero po kilku próbach przeciągnięcia paskiem magnetycznym. Podobnie sprawa wygląda w innych dziedzinach. Wiele monitorów na dworcach, czy stacjach metra najlepsze lata ma już za sobą. Od czasu do czasu można nawet trafić na tradycyjne, analogowe parkometry przyjmujące wyłącznie ćwierćdolarówki.

Żółtą taksówką przez Manhattan

Żółte taksówki to kolejny z wielu głęboko zakorzenionych symboli Nowego Jorku. Co ciekawe, żółtych taksówek nie można zamówić na telefon. Po Manhattanie jeździ ich na tyle dużo, że wystarczy podejść do krawędzi jezdni i podnieść rękę, by po kilku-kilkunastu sekundach siedzieć już na tylnej kanapie zamówionego pojazdu. Wraz ze wzrostem popularności tego typu usług powstało błędne koło. Coraz więcej taksówkarzy jeździło tylko po samym centrum wiedząc, że ludzie świadomi ich natychmiastowej dostępności chętniej skorzystają z tego środka transportu. Doprowadziło to do sytuacji, w której 95% kursów miało miejsce wyłącznie w obrębie Manhattanu, a także bezpośrednio z/na lotniska JFK i La Guardia. Deficyt dostępności taksówek w innych dzielnicach spowodował rozkwit nielegalnego przewozu ludzi. By ukrócić ten proceder, władze Nowego Jorku doprowadziły do powstania konkurencyjnej sieci legalnych, zielonych taksówek, których kolor nawiązuje do kolokwialnej nazwy miasta – Wielkiego Jabłka. Jedyna różnica, poza kolorem, polega na tym, że zielone taksówki mają odgórnie nałożony zakaz zabierania pasażerów z Manhattanu poniżej 110. ulicy na zachodzie i 96. ulicy na wschodzie Manhattanu ograniczając się w praktyce wyłącznie do obsługi klientów z Bronxu, Brooklynu, Queens i Staten Island. Prowadzi to do absurdalnych sytuacji, gdzie w kraju tradycyjnie słynącym z wolności gospodarczej kierowca zielonej taksówki wioząc klienta do Manhattanu, musi wracać sam, gdyż zabierając osobę z „żółtej” strefy złamałby prawo. Nie sposób nie dostrzec faworyzowania kierowców żółtych taksówek, jednak nie każdy może nim zostać. Wymagane jest posiadanie tzw. Medalionu – koncesji na prowadzenie żółtej taksówki. Posiadanie takiej licencji wiąże się ze sporym prestiżem i traktowane jest jako inwestycja równoważna z posiadaniem drogocennego papieru wartościowego. W 2011. roku padł rekord – prawo do legalnego prowadzenia najsłynniejszej taksówki świata zostało sprzedane za okrągły milion dolarów. Kierowcy z dumą eksponują swoje Medaliony na przedniej szybie, potwierdzając tym samym autentyczność uzyskanego przywileju.

greenywllowcabmini

Nie wszystko złoto co się świeci, czyli mroczne strony Nowego Jorku

Najbardziej popularną metodą transportu publicznego niezmiennie pozostaje metro. Niestety podróż jego wagonikami nie należy do przyjemnych doświadczeń. Większość z nich sprawia wrażenie nie sprzątanych, brudnych i śmierdzących uryną blaszanych puszek. Po raz pierwszy w życiu brzydziłem się usiąść na siedzeniu i nie był to jednorazowy incydent. Same pociągi też mają swoje lata i wypadają dość blado w porównaniu do wielu europejskich (nie mówiąc o azjatyckich) miast. Był to pierwszy moment, gdy stwierdziłem, że coś jest nie tak, że istnieje pewien rozdźwięk między wyidealizowanym wizerunkiem przedstawionym całemu światu, a tym, co zastajemy w rzeczywistości. Problem braku czystości nie dotyczy tylko metra. Bardzo popularnym widokiem są całe góry śmieci leżące wzdłuż ulicy i mam tu na myśli centrum Manhattanu, a nie przedmieścia zapomnianego Bronxu.

 smiecimini

Mijając takie hałdy można przeprowadzić ciekawy eksperyment. Wystarczy trącić nogą jeden z worków, żeby z wysokim prawdopodobieństwem spostrzec, że worek zaczyna się ruszać. Samo południe, skrzyżowanie Broadway’u i Times Square – centrum wielkomiejskiej dżungli. Neony atakujących ze wszystkich stron billboardów biją ostrym światłem, tłumy ludzi przewalają się we wszystkie strony. Pośród setek nóg krążących wokół, kakofonii klaksonów i syren karetek pogotowania nie budzą niczyjego zainteresowania. Niepokojone przez nikogo, gromadnie opuszczają miejsce swojej wyżerki … szczury. Nie dziwiły mnie w Azji, gdzie temperatura rzadko spadająca poniżej 30 stopni Celsjusza i wysoka wilgotność sprzyja rozwojowi robactwa i gryzoni wszelkiej maści. Okazuje się jednak, że wg rankingu Animal Planet Nowy Jork to najbardziej zaszczurzone miasto na świecie z populacją szkodników szacowaną na minimum 2 miliony. Najwyraźniej tony wyrzucanego jedzenia stworzyły na tyle optymalne warunki do życia, aby uodpornić je na zmienne warunki pogodowe.

rat

Nie tylko ludzie upodobali sobie Nowy Jork

fifth_av

Czy na pewno chcecie mieszkać przy Piątej Alei?

Długo się zastanawiałem jak ocenić Nowy Jork i nadal mam z tym problem. Jak widać, wyobrażanie często nijak ma się do rzeczywistości i działa to w dwie strony. Przenieśmy się jeszcze na chwilę na Greenpoint – największe skupisko Polonii w NYC. Czas tam stanął w miejscu jakieś 20 lat temu. Świadczą o tym między innymi miejscowe polskie sklepiki mające imitować te oryginalne. Zajrzałem z ciekawości do jednego. Ponure wnętrze oświetlone zimnym światłem jednostajnie brzęczących świetlówek i klaustrofobicznie wąskie alejki zakupowe do złudzenia przypominają pierwsze postprlowskie samy z początku lat 90. Na półkach przysłowiowe mydło i powidło porozmieszczane bez żadnego pomyślunku. Do kupienia też pocztówki z Nowego Jorku – tu ciekawostka potwierdzająca tezę – wszystkie przedstawiające zdjęcia z dwoma wieżami WTC na lekko tylko pożółkłym papierze i uwierzcie mi, nie było to intencjonalne działanie. Szyld kolejnego sklepiku oferował szybki transfer pieniędzy do Polski i sprzedaż prawdziwego reliktu: kart telefonicznych. Moje wrażenia stały się ambiwalentne. Z jednej strony czułem niesmak, że Polska widziana z tej perspektywy wciąż tkwi w okresie głębokiej komuny. Okazuje się jednak, że ta wyśniona Ameryka, Eldorado ucieczek emigracyjnych nie zrobiło od tamtego momentu żadnego postępu cywilizacyjnego. Rodzimy podróżnik absolutnie nie ma się czego wstydzić mówiąc o swoim kraju, gdyż poziom życia w Polsce nie odbiega znacząco od tego zza oceanu, a architektonicznie niejednokrotnie bije go na głowę.

grandB
wedel