Nałożony na Polaków upierdliwy obowiązek ubiegania się o wizy nakłada na Nowy Jork (jak i na całe USA) dodatkową kopułę niedostępności i paradoksalnie sprawia, że miejsce to wydaje się być czymś bardziej odległym i pożądanym, czymś co znamy tylko z relacji i co możemy podziwiać tylko na zdjęciach i szklanych ekranach. Osiągnięto w ten sposób (nie) zamierzony efekt dodatkowego spotęgowania kultu kultury amerykańskiej i bezrefleksyjnego akceptowania wszystkich płynących z nią wad i zalet.
Moje oczekiwania związane z hipnotyczną otoczką tego miasta sprawiły, że podświadomie spodziewałem się Ósmego Cudu Świata. Miałem pełną świadomość tego, że poprzeczka została zawieszona absurdalnie wysoko, dlatego wraz ze zbliżającym się terminem wyjazdu moja ekscytacja rosła. Nie na co dzień ma się okazję być w Nowym Jorku!
Hamburgery i pizza, czyli jak przełamać stereotypy o amerykańskiej diecie




Dość irytującą manierą stosowaną przez wszystkie punkty handlowo-usługowe jest podawanie cen bez podatku. Jest to o tyle niezrozumiałe, że robią to wszystkie nawet najmniejsze sklepiki, a jego wysokość jest zmienna i zależy od rodzaju towaru, stanu oraz miasta w którym się znajdujemy. Nigdy nie jesteśmy w stanie przygotować odliczonej kwoty, ani określić, czy starczy nam drobnych, czy też trzeba będzie rozmienić grubszy banknot. Znalazłem się pewnego razu w niezręcznej sytuacji, gdy zabrakło mi końcówki kwoty, postanowiłem więc zapłacić kartą. Wyciągnąłem ją z portfela dodając przy okazji, że chciałbym zapłacić zbliżeniowo. Nieświadomie wywołałem tym niemałą konsternacją ekspedientki. Okazuje się, że Stany Zjednoczone – domniemany lider technologicznego zaawansowania na świecie, jest w tym temacie zupełnie zacofany. W ruch poszedł tradycyjny terminal, który zaskoczył dopiero po kilku próbach przeciągnięcia paskiem magnetycznym. Podobnie sprawa wygląda w innych dziedzinach. Wiele monitorów na dworcach, czy stacjach metra najlepsze lata ma już za sobą. Od czasu do czasu można nawet trafić na tradycyjne, analogowe parkometry przyjmujące wyłącznie ćwierćdolarówki.
Żółtą taksówką przez Manhattan
Żółte taksówki to kolejny z wielu głęboko zakorzenionych symboli Nowego Jorku. Co ciekawe, żółtych taksówek nie można zamówić na telefon. Po Manhattanie jeździ ich na tyle dużo, że wystarczy podejść do krawędzi jezdni i podnieść rękę, by po kilku-kilkunastu sekundach siedzieć już na tylnej kanapie zamówionego pojazdu. Wraz ze wzrostem popularności tego typu usług powstało błędne koło. Coraz więcej taksówkarzy jeździło tylko po samym centrum wiedząc, że ludzie świadomi ich natychmiastowej dostępności chętniej skorzystają z tego środka transportu. Doprowadziło to do sytuacji, w której 95% kursów miało miejsce wyłącznie w obrębie Manhattanu, a także bezpośrednio z/na lotniska JFK i La Guardia. Deficyt dostępności taksówek w innych dzielnicach spowodował rozkwit nielegalnego przewozu ludzi. By ukrócić ten proceder, władze Nowego Jorku doprowadziły do powstania konkurencyjnej sieci legalnych, zielonych taksówek, których kolor nawiązuje do kolokwialnej nazwy miasta – Wielkiego Jabłka. Jedyna różnica, poza kolorem, polega na tym, że zielone taksówki mają odgórnie nałożony zakaz zabierania pasażerów z Manhattanu poniżej 110. ulicy na zachodzie i 96. ulicy na wschodzie Manhattanu ograniczając się w praktyce wyłącznie do obsługi klientów z Bronxu, Brooklynu, Queens i Staten Island. Prowadzi to do absurdalnych sytuacji, gdzie w kraju tradycyjnie słynącym z wolności gospodarczej kierowca zielonej taksówki wioząc klienta do Manhattanu, musi wracać sam, gdyż zabierając osobę z „żółtej” strefy złamałby prawo. Nie sposób nie dostrzec faworyzowania kierowców żółtych taksówek, jednak nie każdy może nim zostać. Wymagane jest posiadanie tzw. Medalionu – koncesji na prowadzenie żółtej taksówki. Posiadanie takiej licencji wiąże się ze sporym prestiżem i traktowane jest jako inwestycja równoważna z posiadaniem drogocennego papieru wartościowego. W 2011. roku padł rekord – prawo do legalnego prowadzenia najsłynniejszej taksówki świata zostało sprzedane za okrągły milion dolarów. Kierowcy z dumą eksponują swoje Medaliony na przedniej szybie, potwierdzając tym samym autentyczność uzyskanego przywileju.
Nie wszystko złoto co się świeci, czyli mroczne strony Nowego Jorku
Najbardziej popularną metodą transportu publicznego niezmiennie pozostaje metro. Niestety podróż jego wagonikami nie należy do przyjemnych doświadczeń. Większość z nich sprawia wrażenie nie sprzątanych, brudnych i śmierdzących uryną blaszanych puszek. Po raz pierwszy w życiu brzydziłem się usiąść na siedzeniu i nie był to jednorazowy incydent. Same pociągi też mają swoje lata i wypadają dość blado w porównaniu do wielu europejskich (nie mówiąc o azjatyckich) miast. Był to pierwszy moment, gdy stwierdziłem, że coś jest nie tak, że istnieje pewien rozdźwięk między wyidealizowanym wizerunkiem przedstawionym całemu światu, a tym, co zastajemy w rzeczywistości. Problem braku czystości nie dotyczy tylko metra. Bardzo popularnym widokiem są całe góry śmieci leżące wzdłuż ulicy i mam tu na myśli centrum Manhattanu, a nie przedmieścia zapomnianego Bronxu.

Mijając takie hałdy można przeprowadzić ciekawy eksperyment. Wystarczy trącić nogą jeden z worków, żeby z wysokim prawdopodobieństwem spostrzec, że worek zaczyna się ruszać. Samo południe, skrzyżowanie Broadway’u i Times Square – centrum wielkomiejskiej dżungli. Neony atakujących ze wszystkich stron billboardów biją ostrym światłem, tłumy ludzi przewalają się we wszystkie strony. Pośród setek nóg krążących wokół, kakofonii klaksonów i syren karetek pogotowania nie budzą niczyjego zainteresowania. Niepokojone przez nikogo, gromadnie opuszczają miejsce swojej wyżerki … szczury. Nie dziwiły mnie w Azji, gdzie temperatura rzadko spadająca poniżej 30 stopni Celsjusza i wysoka wilgotność sprzyja rozwojowi robactwa i gryzoni wszelkiej maści. Okazuje się jednak, że wg rankingu Animal Planet Nowy Jork to najbardziej zaszczurzone miasto na świecie z populacją szkodników szacowaną na minimum 2 miliony. Najwyraźniej tony wyrzucanego jedzenia stworzyły na tyle optymalne warunki do życia, aby uodpornić je na zmienne warunki pogodowe.


Nie tylko ludzie upodobali sobie Nowy Jork


Czy na pewno chcecie mieszkać przy Piątej Alei?
Długo się zastanawiałem jak ocenić Nowy Jork i nadal mam z tym problem. Jak widać, wyobrażanie często nijak ma się do rzeczywistości i działa to w dwie strony. Przenieśmy się jeszcze na chwilę na Greenpoint – największe skupisko Polonii w NYC. Czas tam stanął w miejscu jakieś 20 lat temu. Świadczą o tym między innymi miejscowe polskie sklepiki mające imitować te oryginalne. Zajrzałem z ciekawości do jednego. Ponure wnętrze oświetlone zimnym światłem jednostajnie brzęczących świetlówek i klaustrofobicznie wąskie alejki zakupowe do złudzenia przypominają pierwsze postprlowskie samy z początku lat 90. Na półkach przysłowiowe mydło i powidło porozmieszczane bez żadnego pomyślunku. Do kupienia też pocztówki z Nowego Jorku – tu ciekawostka potwierdzająca tezę – wszystkie przedstawiające zdjęcia z dwoma wieżami WTC na lekko tylko pożółkłym papierze i uwierzcie mi, nie było to intencjonalne działanie. Szyld kolejnego sklepiku oferował szybki transfer pieniędzy do Polski i sprzedaż prawdziwego reliktu: kart telefonicznych. Moje wrażenia stały się ambiwalentne. Z jednej strony czułem niesmak, że Polska widziana z tej perspektywy wciąż tkwi w okresie głębokiej komuny. Okazuje się jednak, że ta wyśniona Ameryka, Eldorado ucieczek emigracyjnych nie zrobiło od tamtego momentu żadnego postępu cywilizacyjnego. Rodzimy podróżnik absolutnie nie ma się czego wstydzić mówiąc o swoim kraju, gdyż poziom życia w Polsce nie odbiega znacząco od tego zza oceanu, a architektonicznie niejednokrotnie bije go na głowę.



No Comments